Ścianka na luksfery
Jak zapewne pamiętacie - naszą ściankę na luksfery (w wersji bardzo roboczej i w ogóle nie przypominającej tego, co mi się marzy) pobudował nasz murarz. Musiał to robić etapami, bo ścianka jest dość wąska i pustaki wręcz mu na niej "tańczyły": trochę murowania, potem schnięcie zaprawy, znowu murowanie i schnięcie i tak trzy razy. Teraz ścianka stoi, już się nie giba, trzyma pion - więc w kończu nadszedł czas, żeby zrobić z nią porządek. W związku z powyższym obok ścianki Małżonek postawił drabinę, na której to umiejscowił się nikt inny, tylko ja we własnej osobie, wyposażona w rekwizyt w tym przypadku niezbędny, czyli w ołówek kreślarski. Gdy rysowałam ściankę na kartce papieru to wydawało mi się to banalnie proste. Rysowanie na ścianie - tak, żeby miało to ręce i nogi - już takie łatwe nie jest. Ot - życie. Dla przypomnienia wklejam zdjęcie projektu poglądowego naszej ściany:
I jeszcze jedna retrospekcja - luksfery:
Końcem końców - po wielu burzliwych dyskusjach, żywiołowej wymianie zdań, rwaniu sobie włosów z głowy i trzaskaniu drzwiami (bo już je mamy) ustaliliśmy, że... rezygnujemy z trzech "brzuszków" ściany, na rzecz dwóch. W ten sposób ściana będzie miała delikatniejszy kształt, będzie subtelniejsza. W końcu mogłam rozpocząć smarowanie ołówkiem po ścianie - na tym etapie jeszcze mogę sobie na takie szaleństwa pozwolić - potem już na pewno mazać nie będę, obiecuję!
Dociskałam i dociskałam ten ołówek tak, że Radek co chwila musiał mi go strugać - a co sobie będę żałować!
Tym oto sposobem - jeden "brzuszek" mamy nakreślony. Nieskromnie przyznam, że nawet mi się jego kształt podoba
Wczoraj kupiłam szary papier, na który zamierzam nanieść górny brzuszek. Tak powstanie szablon, który pomoże mi zaznaczyć "brzuszek" dolny. Zależy mi na tym, żeby "brzuszki" były ładnie zaokrąglone, natomiast ten dolny jakoś nie chciał ze mną współpracować i odpowiednio się "brzuszyć" - więc trzeba go trochę przechytrzyć.
Pan hydraulik zakończył u nas "rureczkowe prace przedtynkowe", ale współpraca z nim będzie miała swoją kontynuację po tynkach - w końcu i u nas będzie trzeba powypuszczać te "podłogowe węże", nie? Póki co nasze oko cieszą skrzyneczki z "hydraulicznym centrum dowodzenia"
I jeszcze jedno wiekopomne zdjęcie: licznik od wody w dziewiczym stanie - jeszcze same zera
Podczas naszej nieobecności na działce, Tata... (mówię Wam, gdybym była silniejsza nosiłabym mojego Tatę na rękach - pomaga nam tak dużo, że miewam z tego powodu wyrzuty sumienia, martwię się, że się przemęcza, a przy tym wszystkim nie da się go przed niczym powstrzymać. Muszę się pilnować, co przy nim mówię: powiedziałam na przykład ostatnio, że chcę siać te moje buraki i cukinię, więc przekopię sobie kawałeczek ziemi - wraca z pracy i co? Ziemia przekopana!)... ależ długa dygresja - wracając do wątku: podczas naszej nieobecności Tata wykopał dół pod rurę doprowadzającą wodę z hydrantu do domu.
Radek dokończył to całe kopanie: -Miał przy tym niezły doping - sami popatrzcie:
Marysieńka wspierała Wujka głównie duchowo. Na pytanie: A może mi pomożesz? rezolutnie odpowiedziała Niunię bole nuna (tłum. z polskiego na nasze: Niunię boli noga) - sprytnie, nie? Końcem końców Malutka wujkowi pomagała, ale chyba nie tak, jakby on sobie tego życzył: wujek wykopywał - a Marysia zasypywała dół z drugiej strony! (jest to nawet upamiętnione na zdjęciu, ale robionym komórką - jeszcze go nie zgrałam na kompa) Mówię Wam - ubaw po pachy! Że też takie małe dziecko może dostarczyć taki ogrom radości!