W ciągłym niedoczasie... :)
... ale za to szczęśliwa, że wszystko idzie (wolniej lub szybciej) do przodu! Pamiętacie, taki film Barei, co się zwie Co mi zrobisz jak mnie złapiesz? W nim własnie jest pewien dialog, który akuratnie pasuje do mojej sytuacji życiowej:
– Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę.
– No, ubierasz się pan.
– W płaszcz – jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
– Fakt!
– Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.
– I zdążasz pan?
– Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, widzi pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak... w 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać.
Genialne, nie?
To teraz powiem, jak to się ma do mnie:
Wstaję rano wpół do piątej - latem to już widno! Na szczęście nie muszę się golić, ale za to rzęsy należy umalować, coby ludzi wyglądem zombi nie straszyć. Śniadania w domu nie jadam - strata czasu: w pracy płatki z jogurtem i kawa, o której marzę całą drogę do pracy! Śniadania nie jadam na kolację, ale jedzonko do pracy przygotowuję wieczorem właśnie - a rano wrzucam tylko do torby i gotowe! W przedpokoju czeka na mnie przygotowana wcześniej torba z działkowymi ciuchami - na zmianę, bo trudno chodzić po placu budowy w szpilkach, spódnicy itp. czyli w "uniformie biurowym". W niej też są moje ukochane czerowne trampki! To po to, żeby nie musieć wstępować do domu po pracy - tylko gnać prosto na działkę! Potem biegiem do samochodu, po koleżankę (albo ona po mnie, zależy czyja "zmiana" na amortyzowanie auta) i mkniemy do pracy. Pół godziny jazdy, potem pół godziny w korku. Nie lubię stać w korku, bo po pierwsze wtedy łapie mnie śpiączka, a po drugie przychodzą głupie pomysły do głowy (np. zdejmowanie nogi ze sprzęgła, przy wrzuconym biegu i nagłe zaskoczenie, że samochód szarpie, a potem gaśnie - bezczelny!) Potem praca, praca, praca! W międzyczasie 15 minut przerwy na obiadek (no bo po co tracić na niego czas w domu), pozaglądam na blogi itp. itd. - przecież nie samą pracą człowiek żyje, nie? Odliczam 8 godzin (czyt. milion szybkich spojrzeń na zegarek, który wyraźnie nie rozumie, że wskazówki powinny się pospieszyć), potem szybkie wyjście, rzucone w pośpiechu "Do jutra" - i jazda powrotna (w tę stronę korków już nie ma - na szczęście!). Szybka wyrzutka koleżanki pod jej domem i wreszcie działka! Utęskniona, wymarzona, wyczekana - NASZA! A na niej NASZ DOM! I mnóstwo pracy! I teraz uwaga: zapuściłam przez ten dziwaczny tryb życia nasze gniazdko: łazienkę sprzątam, jak tylko tego wymaga, bo nienawidzę, kiedy na ceramice widać kurz! Ble! Odkurzacz wyciągam dopiero wtedy, kiedy po podłodze walają się "koty" z kurzu wielkości kul siana na Dzikim Zachodzie (takie czasem przelatywały przez ulicę - na western'ach było widać) - mniejsze brudy zamiatam szczotką. Obiadów nie gotuję - jedziemy na gotowym jedzeniu: furorę robią tu zupki chińskie, gotowe krokiety i barszczyk czerwony z torebki (Instant), kiełbaska z grilla, słodkie bułki i przygotowane na szybko kanapki. Czasem mama się zlituje i zaprosi na talerz pożywnej, najpyszniejszej pod słońcem zupy lub sztukę mięsa i ziemniaczki. Piorę - a raczej uruchamiam pralkę - bo przecież musimy mieć co na grzbiet włożyć, nie? Wracamy z działki najczęściej przed 22:00, zanim przygotuję nam "prowiant" na jutro, wykąpię się i położę do łóżka jest już 23:00 (często z hakiem). Ostatnią myślą przed snem jest: Dżizas! Ale mi się jutro nie będzie chciało wstać! No ale wstaję - i następnego ranka, i jeszcze następnego, i kolejnego itd. Bo rano wstaję z nowymi pomysłami i znów nie mogę doczekać się, kiedy pojedziemy na działkę, dopieszczać, dopilnowywać, doglądać! Totalne szaleństwo!
Potraktujcie ten wpis jako subtelne usprawiedliwienie mojej nikłej obecności na blogu! Zaglądam do Was, jestem na bieżąco, ale czasu na komentowanie i pisanie niewiele, niestety! Dobrze, że w pracy są chwile, kiedy można z Neta skorzystać! To jest też delikatny wstęp do wpisów, które postaram się wystukać wieczorkiem. Dziś będzie o ściance na luksfery, kopaniu dołów, hydrauliku i innych sprawach okołobudowlanych! Do poczytania potem, moi Kochani! :*