Zdjęcie dla Martamarcin
Moja Droga - poniżej zdjęcie oświetlenia i lustra My zdecydowaliśmy się na dwa pojedyńcze kinkiety - tak to wygląda:
Daj znać, na co się zdecydujesz
Moja Droga - poniżej zdjęcie oświetlenia i lustra My zdecydowaliśmy się na dwa pojedyńcze kinkiety - tak to wygląda:
Daj znać, na co się zdecydujesz
...mam i ja! Bo chyba tak najwłaściwiej określić można "przygód ciąg dalszy" z meblarzem Kasiu Rysiowa - teraz nastąpi odpowiedź na Twoje jakże konkretne pytanie - dowiesz się "I co??????" W zasadzie odpowiedź jest dość krótka i brzmi... "niewiele".
Otóż pan meblarz pojawił się u nas w poniedziałek lub wtorek tydzień temu, zabrał szafki, które trzeba było poprawić, tzn. szafkę znad lodówki, słupek z butelczarką i witrynę. I muszę przyznać, że już w czwartek wszystko to nam odwiózł, wraz z MOIM - własnoręcznie i własnoocznie wybranym - blatem: delikatnym, subtelnym i jaśniutkim I NAWET boki szafy wiatrołapowej dojechały (to niiic, że po dwumiesięcznym opóźnieniu) - wyobraźcie sobie, że NAWET w takim kolorze, w jakim je pierwotnie wybrałam - tym razem pan meblarz, widać, umowę przeczytał Ciekawam, czy lacobel też dobry przywiezie, tzn. biały? Się okaże! Ale - no bo przecież jakieś ale musi być, nie? Butelczarka woła o pomstę do nieba! Po pierwsze - fronciki są za wysokie i zdaniem pana meblarza jak zrobi trzy miejsca na butelki to (i tu cytat): "co najwyżej Tymbarka sobie Pani tu położy! I to małego!", po drugie - fronciki zostały przesunięte, a to oznacza, że na boku korpusu widać już nie sześć zaślepek, a... dwa razy więcej! Oczek jak w sicie po prostu! W rozmowie telefonicznej powiedziałam panu meblarzowi, że ma coś tak wymyśleć, żeby miało to ręce i nogi, i żebym znów nie musiała się rozczarować. Coś mi tam tłumaczył, że coś zetnie, coś tam zrobi itp. Ale wiecie jak to jest - po przygodach z nim wolałam nic "nie ścinać", bez uprzedniego zobaczenia, jak to będzie wyglądało. Umówiłam się, że czekam na rysunek butelczarki po tym, jak już ją "zetnie", bo chcę zobaczyć jak to będzie "po" i dopiero zdecydować, czy tak chcę. Miałam dostać maila - nie dostałam... Natomiast butelczarka została jednak ścięta, tzn. (żeby tak obrazowo wyjaśnić) nie ma "dachu" na najwyższym poziomie i chyba brak jej jeszcze jednego, górnego właśnie - fronciku. Pan meblarz się porządził, ja z nim tego nie uzgodniłam ostatecznie, więc... butelczarka będzie poprawiana do skutku. Nie może być tu fuszerki, bo to jest element, który ma przyciągać wzrok, jest widoczna z salonu!!! Witrynka też do poprawy. Owszem - została pogłębiona i teraz ma głębokość taką samą jak słupek z piekarnikiem i mikrofalą, ale... pan meblarz nie zmienił kierunku otwierania się drzwi, które powinny otwierać się na prawo, a otwierają się nadal na lewo. Także tylko jedną szafkę udało mu się bezbłędnie poprawić - tzn. pogłębić szafkę nad lodówką. No i blat dowiózł właściwy - na tym sukcesy się kończą. Bo widzicie - umowę p. meblarz przeczytał, ale... chyba o protokole reklamacyjnym tym razem zapomniał... No cóż... Ja mam czas... Poczekam... A denerwować się już nie mam zamiaru, bo... zaczyna mnie to trochę śmieszyć - ot jakieś niestandardowe poczucie humoru mi się "załączyło"!
W każdym razie - to, co przyjechało - oczekuje na montaż. leżakując w garażu.
Nieszczęsna butelczarka i witryna. Generalnie ścięta góra mi nie przeszkadza... Grunt, żeby od frontu to wyglądało, a nie straszyło dziurami że hoho! Wkurza mnie natomiast ilość zaślepek po bokach! Wszystko to będzie widać!!! Witrynka stoi tu do góry nogami - jak stoi w ten sposób - to otwiera się na dobrą stronę... Ale szuflada ma być na dole - i wtedy jest klops
To ciemne - to boki szafy do wiatrołapu. Będzie im towarzyszył zdobnik z białego lacobela. A to jasne za tym ciemnym - to mój wytęskniony i wyczekany blat! Już nie mogę doczekać się montażu! Miał być w tym tygodniu, jutro nawet, ale... póki co p. meblarz nie dzwoni z zapowiedzią swojej wizyty...
No i zbliżenie na blat - prawda, że ładniejszy od poprzedniego? Lepiej będzie się komponował z frontami:
No dobrze - to tyle o meblach kuchennych. Wierzę, że w końcu nadejdzie taki moment, kiedy zakończymy trudną współpracę z p. meblarzem i będziemy mogli w pełni cieszyć się swoją kuchnią
Uwaga! Teraz będę chwalić! Bynajmniej nie "się", tylko mojego kochanego Męża. Bo ja też mam swojego Bohatera! Tyle, że nie Rysia, ale też na "R", bo Radka - może być, nie? No i ten mój Mąż Radek, to wiecie co zrobił??? Zamontował oświetlenie na parterze naszego domu!!! Tzn. jeszcze brakuje nam oświetlenia do wiatrołapu i do małego pokoiku, ale... zawsze to "bliżej niż dalej", jak mawia moja Mama I w bardziej cywilizowanych warunkach!
Tak prezentują się kryształki w łazience. Na suficie:
I nad lustrem:
Na żywo wyglądają naprawdę pięknie. Choć nie są duże - dają fajny efekt rozproszonego, ciepłego światła. Do tego te mieniące się w nim koraliki. Kinkiety nad lustrem odbijają się od jego tafli, więc efekt jest taki, że... mamy z nich dwa razy więcej światła. Jestem bardzo zadowolona z wyboru
W części dziennej parteru zawisły falowane żyrandole LEO w kolorystyce wenge+chrom. Ich kształt nawiązuje do fali na podłodze. Część wypoczynkową oświetlają cztery kolsze, jadalnianą - trzy, kuchnię - dwa, a komunikację - pojednynczy. Zastanawiamy się jeszcze jakie oświetlenie zakupić nad barek?
Korytarzyk przy schodach oświetla ciepłe światło ledów, które dostały takie oto oprawki:
A w sypialni - póki co - sufit ozdabia żyrandol, który kiedyś dostaliśmy od mojej Siostry - muszę przyznać, że idealnie komponuje się z kolorystyką mebli, więc na razie będzie sobie wisiał, chociaż po głowie już kołacze mi się pomysł, na nieco inne oświetlenie
Teraz czas na małe sprostowanie - na prośbę mojej Siostry Otóż swego czasu pisałam o nowym mieszkańcu naszego domu - o kotce Luśce - pamiętacie? Czas na sprostowanie, w którym to dużą rolę odegra moja Siostra właśnie. Jakiś czas temu, przeprowadziła się ona na wieś... A że dobre serce ma i żal jej było kotów, które - wychudzone, głodne, chore i dzikie błąkały się po okolicy, zaczęła je dokarmiać tym, co zostawało po obiedzie. Wśród tej watachy była właśnie Luśka, która - jako jedna z niewielu, zaufała człowiekowi. Najpierw czekała, aż Siostra stanie w bezpiecznej odległości od miski z jedzeniem. Potem dawała się głaskać, ale tylko wtedy, gdy jadła... Później przestała być taka płochliwa - nie dość, że siedziała na podwórku jak u siebie, to jeszcze dostawała najlepsze kąski i była głaskana ile wlezie. Siostra nie mogła jej zabrać do siebie, bo miała już jedną kotkę, a jej Lotka i moja Lusia - niekoniecznie się polubiły, niestety. Wiosnę, lato i jesień - Lusia spędzała na kocyku na tarasie. Mrozy zaś - we wiatrołapie u Siostry. Jeszcze rok temu Lusieńka była taka chuda, że... przedstawiała sobą widok największej nędzy i ropaczy Raz, dwa razy do roku miała oczywiście kocięta, z których szanse na przeżycie miało niewiele. Jak się na nią patrzyło to uwierzcie - łzy w oczach stawały. Ubłagałam Męża, żebyśmy ją wzieli do siebie po przeprowadzce do Lapisa. Na szczęście się zgodził - widać ta kupka futrzanego nieszczęścia skradła i Jego serce. I tak oto Lusia zaczęła swoje nowe, lepsze życie. Najpierw zajęła się nią moja Siostra - podpasła chudzinkę, wyleczyła z choróbska i przezimowała aż do grudnia, kiedy to Lusia - w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia przyjechała z nami do swojego nowego domu. Po drodze - ze strachu zapewne - kicia płakała rozpaczliwie i - po ucieczce z transportera dla kotów - podrapała nogi Radkowi. Przez kilka pierwszych dni siedziała tylko i wyłącznie w pokoju, który potem przekształcił się w naszą sypialnię. Później zaczęła zwiedzać resztę domu, sprawdzać, gdzie może wejść i na ile sobie pozwolić. Odkąd odkryła podłogówkę w salonie - nie chce z niego wychodzić Szuka najcieplejszego miejsca na podłodze i wygodnie się na niej wyciąga. Nie boi się już tego, co wcześniej przyprawiało ją o panikę. Wie, że szczotka do zamiatania nie służy do bicia koteczków, że nogi Radka nie kopią, że jak ktoś się do niej schyla, to nie po to, żeby złapać za ogon i podnieść do góry. Zawsze może liczyć na jakiś dobry kąsek. Gdy widzi, że robię coś w kuchni, siada przy moich nogach i cichutko miauczy na znak, że chętnie coś zje. Obecnie śpi na leżaku, który specjalnie dla niej Radek zniósł z góry i przykrył kocem. Na łóżka nie wchodzi - no chyba, że tylko po to, żeby ogrzać mi nogi podczas drzemki - taki mały, prywatny, mruczący grzejnik Jeśli chodzi o mruczenie właśnie - to wystarczy się do niej odezwać i już zaczyna się "murmurando". Wieczorami siadamy na podłodze, a kiciusia siada pomiędzy nami, bo wie, że znajdą się tu cztery ręce, który wygłaszczą ją po grzbiecie i podrapią za uszami. Pewnego razu zaskoczyła nas tym, że położyła się na plecach i odsłoniła do głaskania cały brzuch! W mądrej książce o kotach przeczytałam potem, że takie zachowanie u kota wskazuje na to, że darzy nas maksymalnym zaufaniem. Do tego jest to kot, który.... nie wie do czego ma pazury - ani razu nie zdarzyło się, żeby nas nimi potraktowała (oprócz incydentu w samochodzie, ale to ma swoje uzasadnienie). O takim kocie właśnie: nie psocącym, mruczącym i inteligentnym, marzyliśmy! Kolejne marzenie spełnione! To nic, że ma oberwane uszy - dla nas jest i będzie najpiękniejszą kicią na świecie!
Tyle o zwierzęciu udomowionym. A oprócz niego mam okazję poobserwować te naprawdę dzikie. Tydzień temu, tuż za naszą działką, przechadzały się dwie cudnej urody sarny, w ubiegłą niedzielę były jeszcze bliżej i aż cztery, ale zanim zdążyłam odpalić aparat - coś je spłoszyło i uciekły w podskokach:
A dziś odwiedziły mnie trzy bażanty - kolorowe, więc... to były samce. Czujne są jak nie wiem! Jak tylko otworzyłam okno, żeby zrobić im zdjęcie - odleciały z krzykiem i został tylko jeden:
Na dziś to tyle Pewnie zamęczyłam Was tym wpisem, ale... tak długo mnie nie było, że nie mogłam teraz niczego pominąć. Obiecuję, że teraz postaram się być bardziej na bieżąco
...zbliżają się do nas wieeelkiiiimi i jednocześnie woooolnyyyymiiii krokami. Właśnie wykonałam telefon do p. meblarza. I co? I nie będzie u nas jutro - tylko pojutrze, najdalej w poniedziałek lub we wtorek Wiedziałam, że poślizg będzie. Ale co ja się tam będę denerwować? Nic mi to nie da, tylko znów będę chodzić jak kupka rozedrganego nieszczęścia i burczeć na "boguduchawinnych", którzy mi się pod nogi nawiną Nie będę i już!
W każdym razie NASZ blat podobno już jest. NASZ to znaczy ten, który wybraliśmy, a nie ten, który nam zamontowali (to wtrącenie dla tych, którzy nie czytali wpisu o perypetiach kuchennych). Meblarz czeka jeszcze na front do szafki nad mikrofalą. A ja w głowę zachodzę, jak też on poprawi nam szafkę nad lodówką i witrynkę, które nie są tak głębokie jak być powinny? Czyżby przywiózł gotowe korpusy i tylko fronty przełożył? No bo chyba o jakimś sztukowaniu to tu mowy być nie może, prawda? No nic - poczekamy-zobaczymy. Póki co umówiłam się z nim, że dzień przed montażem oczekuję telefonu. Muszę wypakować przecież z szafek wszystko to, co do nich miesiąc temu wpakowałam. Mam nadzieję, że nasza kuchnia nabierze takiego wyglądu (tzn. oprócz lodówki, która ostatecznie nie jest zabudowana), jak na poniższej wizualizacji, do której to niestety nasz pan meblarz sobie w porę nie zajrzał - i stąd te wszystkie buble:
Prace na poddaszu wciąż trwająZaczynamy już włączać tam grzejniki: żeby chłopakom było choć trochę cieplej. Na szczęście ciepełko już tak szybko się stamtąd nie ulatnia, więc nie jest to bezsensowne działanie Radek wczoraj mi mówił, że duża sypialnia jest już w płytach k-g. Z lekkimi obawami czekam na moment docierania - ach ten kurz. Oblukałam sobie troszkę naszą zabudowę schodów i tak sobie pomyślałam, że jak pozatykam pionowe szpary na łączeniu płyt (np. taśmą samoklejącą), a pod progiem położę wilgotny ręcznik - to w sumie pył nie powinien mi się przedostać na dół
No dobrze - na teraz to wszystko Jeśli wieczorem czas pozwoli, to może cyknę kilka fotek na poddaszu i tę zabudową od "frontu" - to się z Wami zdjęciami podzielę
Buziaki!
...wykańczania ciąg dalszy Na dole zostało nam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia:
- obudowa kominka
- obrzucenie marmolitem "nagich" ścian wiatrołapu
- położenie płytki pod okapem w kuchni
- doprowadzenie do przyzwoitości ścianki z brzuszkami - tak, żeby nie wystawały zza niej meble kuchenne - a potem malowanie caffe latte
- na sam koniec zostawiamy sobie aranżację pokoju dla naszego Bąbelka - gdy tylko się dowiemy, kto będzie mieszkańcem pokoiku wybierzemy farby i stworzymy śliczny, kolorowy pokoik Mam nawet ambitny plan własnoręcznego malowania misia na ścianie - zobaczymy, czy mi zapał nie minie
A tymczasem Pan Andrzej szaleje z wełną na poddaszu - jest tam coraz cieplej i przytulniej, i wiatr nie ma jak się przedostać, żeby hulać nam nad sufitem! Dziś wdrapałam się na górę, żeby upamiętnić ten stan: łatwo nie było, bo musiałam się grubo ubrać (Mąż pilnuje, żeby nie powtórzyła się powtórka z grudniowego chorowania) i wtarabanić po schodach zastawionych skrzynkami z warzywami i jajkami (no cóż... schody tymczasowo pełnią rolę naszej spiżarni - póki to właściwe pomieszczenie nie zacznie wyglądać tak, jak powinno). W każdym razie - fotki są - oto i one:
- duża sypialnia
- widok na garderobę
- sypialnia nad salonem
- korytarzyk
A tak - ze schodów - wygląda zabudowa k-g wejścia na poddasze, która to chroni nas przed chłodem i kurzem Miałam jeszcze cyknąć fotkę zabudowy widocznej z parteru, ale... zapomniało mi się, a teraz nie chce się mi tyłka ruszyć - więc fotka będzie przy najblższej okazji
Co jeszcze? Ano jeszcze to, że mamy za sobą wybór i zakup oświetlenia To niiiiic, że nie mamy jeszcze włączników i gniazdek - najważniejsze, że pozbędziemy się prowizorycznych oprawek i sufity nabiorą nowego wyglądu - na pstryczki przyjdzie czas wkrótce Część dzienną parteru będą nam oświetlały takie oto zwisy sufitowe:
Pojedynczy zawiśnie w komunikacji, podwójny w kuchni, potrójny - nad stołem w jadalni, a poczwórny - w części wypoczynkowej salonu (tutaj planujemy jeszcze dokupić dwie białe, wysokie lampy podłogowe). Na razie złożony do kupy został jeden egzemplarz - reszta czeka na swoją kolej
Łazienka i toaleta rozmigotane zostaną za pomocą takich oto kryształków (do których ostatecznie Radek dał się przekonać):
Nad dużym lustrem w łazience zawisną kinkiety, a na sufitach w łazience i w toalecie - koralikowe plafony:
Rozświetlimy sobie też korytarzyk przy schodach - w którym obecnie panują egipskie ciemności, bo się biedak nie doczekał nawet prowizorki W tym celu zakupiliśmy oprawki halogenowe - niedługo nastąpi jasność!
Blaty w kuchni oświetlać nam będą trójkąty schowane pod szafkami wiszącymi - montaż przewidziany na "po poprawkach meblarskich", które nastąpić powinny za tydzień - mam nadzieję, że termin zostanie tym razem dotrzymany!
Drzwi wejściowe otrzymały w końcu godną swego wyglądu klamkę
Dziś dojechały wkładki i klucze - które niedługo zajmą przewidziane dla nich miejsce i dopełnią całości
Jak widzicie - dużo pracy już za nami, sporo wciąż przed. Każda wydana złotówka... cieszy, bo mamy tę świadomośc, że "ładujemy" kasę w NASZ DOM! To jest niesamowite uczucie! Szkoda tylko, że oszczędności tak szybko topnieją - bo w głowie tyle marzeń i planów, że papierki ze znakiem wodnym baaardzo by się nam przydały No nic - widać to nasze wykańczanie - i w domu, i wokół niego - trochę potrwa, a to oznacza jedno - jeszcze długo tu z Wami pobędę!
Słodkich snów, Kochani!!! :*
Moi Drodzy! W końcu zebrałam się w sobie i sklecam wpis dotyczący naszych mebli kuchennych Przypomnę Wam, że montaż kuchni zaplanowany był i uzgodniony z wykonawcą na listopad - w rzeczywistości czekaliśmy na meble ponad sześć tygodni dłużej. No nic - oczekiwanie przebiegało w warunkach cierpliwości na bardzo wysokim poziomie Ale w końcu zaczęliśmy dzwonić do meblarza i naciskać, żeby meble zostały zamontowane przed świętami. Tak też się stało - meblarz zapowiedział się z montażem w środę, 21. grudnia, na godzinę 09:00 - dotarł po 15:00, siedział do 23:00. Niestety nie mogłam być przy tym doniosłym fakcie obecna, bo... leżałam u Rodziców z gorączką i katarem Na drugi dzień - wyposażona w pakę chusteczek higienicznych - przyjechałam zobaczyć moją wyczekaną kuchnię. I co? Fronty super - takie jak chciałam Korpus też - dokładnie ten, który wybraliśmy Listwa przyblatowa - też nasza Ale wystarczył jeden rzut oka na blat i.... dosłownie wszystkiego mi się odechciało: BLAT NIE BYŁ TYM, KTÓRY WYBRALIŚMY!!! Wściekła, ze łzami w oczach przekopałam wszystkie pudła z naszymi pakunkami, żeby znaleźć umowę z meblarzem oraz wizualizację, na podstawie której robiona była wycena. Zajrzałam do każdego pudła - i nic! Umowę i wizualizację wcięło! "Abba fatima - było i ni ma"! No bo skąd mogłam wiedzieć, że - nie wiadomo po jakiego grzyba - wsadziłam sobie teczkę z umowami wszlekimi do pudła opisanego "Kuchnia - łyżki, deski i sztućce"! Po pół godzinie - w akcie desperacji - zaczęłam otwierać wszystkie pudła i w końcu znalazłam zgubę - w ostatnim możliwym pudle. Patrzę - na umowie jak wół napisane: "Blat: piaskowiec z firmy BIUROSTYL". Dzięki Bogu, że mieliśmy już Internet - szybciutko wbiłam sie na stronkę Biurostylu i znalazłam blat, który był tym moim blatem - a nie tym ohydztwem, które popsuło mi nerwy. Zadzwoniłam do Męża informując go o tym, że blat nie jest nasz. Radek zadzwonił do meblarza i umówił się z nim na następny dzień, celem poprawienia niedociągnięć, których jest dość sporo - o tym, ze szczegółami, za chwilę. Meblarz umówił się z nami, że będzie z samego rana. Nazajutrz przekonałam się, że dla pana meblarza, "rano" nie oznacza tego samego, co dla nas. Dla niego "rano" to dwunasta - gdy do niego zadzwoniłam powiedział, że o tej godzinie będzie. Poprosiłam go, żeby tym razem była to godzina naprawdę realna, żeby nie było jak przy montażu. On na to, że w takim razie będzie między 12:00 a 13:00. Ok. Chwilę potem dzwoni Radek i mówi, że p. meblarz do niego zadzwonił z pytaniem, "czy żonie to się meble nie podobają?", bo on z tonu mojego głosu wyczuł, że coś jest nie tak. Radek mu na to, że to nie jest rozmowa na telefon i że porozmawiamy o wszystkim na miejscu. Tak sie pan meblarz do nas spieszył, że zamiast między 12:00 a 13:00, dotarł do nas kilkanaście minut przed 16:00. Pierwsze moje pytanie do niego brzmiało: "Proszę mi powiedzieć, jak nazywa się kolor blatu, który Pan zamontował?" Otrzymałam odpowiedź, że to piaskowiec - taki ponoć wybrałam! No to ja drążę dalej: "A jakiej firmy?" Pan zagląda pod spód blatu i radosnym tonem obwieszcza: "Kronopol!" No to zadają pytanie-klucz: "Ma Pan przy sobie naszą umowę na wykonanie mebli? Kiedy ją Pan ostatnio czytał?" Po tym pytaniu panu meblarzowi mina trochę rzednie, mówi, że nie wie gdzie ma tę umowę i nie czytał jej już dawno (pewnie wcale), a piaskowiec zamówił taki, jaki... najczęściej mu schodzi Wtedy wyjęłam nasz egzemplarz i dałam mu do przeczytania, komentarz był jeden: "O k....wa!". Rozmowa od razu była inna - aż strach pomyśleć, co by było, gdyby zabrakło umowy! Meblarz zaczął przepraszać i od razu zapowiedział, że blat zostanie wymieniony na właściwy. A my zaczęliśmy mu wymieniać to, co jeszcze należy - wg nas poprawić - żeby nie skłamać - połowa kuchni jest do wymiany - dla mnie najważniejsze jest to, żeby wszystko zostało zrobione tak, jak było przedstawione na wizualizacji i jak ustalone jest w zawartej umowie.
Cała kuchnia prezentuje się tak:
A do poprawy jest, co następuje:
1. Szafka nad lodówką - jest za płytka i nie stanowi ładnego połączenia z towarzyszącym jej wąskim słupkiem z cargo i butelczarką. Wg meblarza miała stanowić ciąg z meblami wiszącymi na ścianie po prawo - jak sam powiedział: "Nie przemyślał sprawy". Teraz będzie musiał to zrobić, bo... szafka idzie do wymiany na głębszą:
2. Do poprawy jest też butelczarka, którą pan meblarz przewidział na dwie butelki wina, a miały być tu trzy miejsca. Wygląda to jak "ni przypiął, ni przyłatał" - rozmiar otworu, przez który wkłada się butelkę jest dwukrotnie za duży - do poprawy:
3. Szafka nad mikrofalą i piekarnikiem. Podczas montażu okazało się, że... mamy jednak nie standardową mikrofalę i... front ma zły wymiar - powienien być krótszy. Pan meblarz zabrał front ze sobą, obciął mu dół (niwelując w ten sposób "mydełko" u dołu frontu) i przywiózł to coś do zamontowania. A ponieważ wyglądało to bardzo brzydko - front różnił się kształtem od innych - będzie nowy front - tym razem i z zachowanym "mydełkiem", i z odpowiednim wymiarem:
4. Między słupkiem z piekarnikiem i mikrofalą a ścianką z luksferami - jest miejsce na witrynkę. Na wizualizacji wygląda ona tak, jakby miała szerokość słupka - w wszystko gra! Wykonanie jednak wcale nas nie zadowoliło. Po pierwsze - witryna jest o połowę płytsza niż słupek i wysunięta do przodu, żeby fronty stanowiły jedną linię (to oznacza, że miedzy ścianą a witrynką jest dużo pustej, niewykorzystanej przestrzeni). Po drugie - drzwi witryny nie otwierają się na prawo - tylko na lewo - pan meblarz nie wiedział, jak to się mogło stać - witryna do poprawy, więc przeszklenie jeszcze nie jest zamontowane:
5. I największa kiszka - czyli nasz, a właściwie nie nasz, blat. Ten, który wybraliśmy miał być bardzo podobny do listwy widocznej na zdjęciu - a zamontowany - jak widać - jest o wiele ciemniejszy i taki jakiś za bardzo... rzucający się w oczy:
6. Ponadto jest wiele szczegółów, które na pierwszy rzut oka może nie są widoczne, ale my o nich wiemy i nie czujemy się z nimi komfortowo: jakieś odpryski, śruby, które przedostały się na wierzch, maskownica w kolorze białym z PCV przy barku - co nie stanowi ozdoby salonu (będzie zmienione na wenge - takie, jak na frontach), pęknięta obejma przy koszu cargo, krzywo wycięta dziura w maskownicy przy zmywarce (dodatkowo po montażu zmywarki panom zostało dużo "niepotrzebnych" wg nich części w tym uszczelki i metal chroniący spód blatu przed wilgocią, które są niezbędne), brak boku pomiędzy zmywarką a sąsiadującą z nią lodówką. Tutaj jeden z takich kwiatków:
7. Jeszcze jedno! Do poprawy jest też szafka pod umywalkę w łazience - obecnie szufladę można wyciągnąć jedynie do połowy. Jak chce się ją wysunąć dalej to... wypada z prowadnic i... leci prosto na nogi! Będzie to - oczywiście - poprawione.
Także - jak widzicie - kolorowo nie jest, ale muszę przyznać, że po tym, jak pan meblarz zapoznał się z ustaleniami zawartymi w umowie - wszystko przyjął na klatę i obiecał nanieść poprawki. Została spisana reklamacja, podstemplowana przez niego i podpisana przez nas i rzekomo 20-21 stycznia wszystko ma zostać poprawione tak, żeby było zgodnie z umową. Mam nadzieję, że tym razem termin zostanie dotrzymany.
Morał z tej historii jest jeden: UMOWY WARTO PODPISYWAĆ! Tylko nie chowajcie ich potem tak skutecznie, jak ja!