Wpis kuchenny - czyli PODPISUJCIE UMOWY
Moi Drodzy! W końcu zebrałam się w sobie i sklecam wpis dotyczący naszych mebli kuchennych Przypomnę Wam, że montaż kuchni zaplanowany był i uzgodniony z wykonawcą na listopad - w rzeczywistości czekaliśmy na meble ponad sześć tygodni dłużej. No nic - oczekiwanie przebiegało w warunkach cierpliwości na bardzo wysokim poziomie Ale w końcu zaczęliśmy dzwonić do meblarza i naciskać, żeby meble zostały zamontowane przed świętami. Tak też się stało - meblarz zapowiedział się z montażem w środę, 21. grudnia, na godzinę 09:00 - dotarł po 15:00, siedział do 23:00. Niestety nie mogłam być przy tym doniosłym fakcie obecna, bo... leżałam u Rodziców z gorączką i katarem Na drugi dzień - wyposażona w pakę chusteczek higienicznych - przyjechałam zobaczyć moją wyczekaną kuchnię. I co? Fronty super - takie jak chciałam Korpus też - dokładnie ten, który wybraliśmy Listwa przyblatowa - też nasza Ale wystarczył jeden rzut oka na blat i.... dosłownie wszystkiego mi się odechciało: BLAT NIE BYŁ TYM, KTÓRY WYBRALIŚMY!!! Wściekła, ze łzami w oczach przekopałam wszystkie pudła z naszymi pakunkami, żeby znaleźć umowę z meblarzem oraz wizualizację, na podstawie której robiona była wycena. Zajrzałam do każdego pudła - i nic! Umowę i wizualizację wcięło! "Abba fatima - było i ni ma"! No bo skąd mogłam wiedzieć, że - nie wiadomo po jakiego grzyba - wsadziłam sobie teczkę z umowami wszlekimi do pudła opisanego "Kuchnia - łyżki, deski i sztućce"! Po pół godzinie - w akcie desperacji - zaczęłam otwierać wszystkie pudła i w końcu znalazłam zgubę - w ostatnim możliwym pudle. Patrzę - na umowie jak wół napisane: "Blat: piaskowiec z firmy BIUROSTYL". Dzięki Bogu, że mieliśmy już Internet - szybciutko wbiłam sie na stronkę Biurostylu i znalazłam blat, który był tym moim blatem - a nie tym ohydztwem, które popsuło mi nerwy. Zadzwoniłam do Męża informując go o tym, że blat nie jest nasz. Radek zadzwonił do meblarza i umówił się z nim na następny dzień, celem poprawienia niedociągnięć, których jest dość sporo - o tym, ze szczegółami, za chwilę. Meblarz umówił się z nami, że będzie z samego rana. Nazajutrz przekonałam się, że dla pana meblarza, "rano" nie oznacza tego samego, co dla nas. Dla niego "rano" to dwunasta - gdy do niego zadzwoniłam powiedział, że o tej godzinie będzie. Poprosiłam go, żeby tym razem była to godzina naprawdę realna, żeby nie było jak przy montażu. On na to, że w takim razie będzie między 12:00 a 13:00. Ok. Chwilę potem dzwoni Radek i mówi, że p. meblarz do niego zadzwonił z pytaniem, "czy żonie to się meble nie podobają?", bo on z tonu mojego głosu wyczuł, że coś jest nie tak. Radek mu na to, że to nie jest rozmowa na telefon i że porozmawiamy o wszystkim na miejscu. Tak sie pan meblarz do nas spieszył, że zamiast między 12:00 a 13:00, dotarł do nas kilkanaście minut przed 16:00. Pierwsze moje pytanie do niego brzmiało: "Proszę mi powiedzieć, jak nazywa się kolor blatu, który Pan zamontował?" Otrzymałam odpowiedź, że to piaskowiec - taki ponoć wybrałam! No to ja drążę dalej: "A jakiej firmy?" Pan zagląda pod spód blatu i radosnym tonem obwieszcza: "Kronopol!" No to zadają pytanie-klucz: "Ma Pan przy sobie naszą umowę na wykonanie mebli? Kiedy ją Pan ostatnio czytał?" Po tym pytaniu panu meblarzowi mina trochę rzednie, mówi, że nie wie gdzie ma tę umowę i nie czytał jej już dawno (pewnie wcale), a piaskowiec zamówił taki, jaki... najczęściej mu schodzi Wtedy wyjęłam nasz egzemplarz i dałam mu do przeczytania, komentarz był jeden: "O k....wa!". Rozmowa od razu była inna - aż strach pomyśleć, co by było, gdyby zabrakło umowy! Meblarz zaczął przepraszać i od razu zapowiedział, że blat zostanie wymieniony na właściwy. A my zaczęliśmy mu wymieniać to, co jeszcze należy - wg nas poprawić - żeby nie skłamać - połowa kuchni jest do wymiany - dla mnie najważniejsze jest to, żeby wszystko zostało zrobione tak, jak było przedstawione na wizualizacji i jak ustalone jest w zawartej umowie.
Cała kuchnia prezentuje się tak:
A do poprawy jest, co następuje:
1. Szafka nad lodówką - jest za płytka i nie stanowi ładnego połączenia z towarzyszącym jej wąskim słupkiem z cargo i butelczarką. Wg meblarza miała stanowić ciąg z meblami wiszącymi na ścianie po prawo - jak sam powiedział: "Nie przemyślał sprawy". Teraz będzie musiał to zrobić, bo... szafka idzie do wymiany na głębszą:
2. Do poprawy jest też butelczarka, którą pan meblarz przewidział na dwie butelki wina, a miały być tu trzy miejsca. Wygląda to jak "ni przypiął, ni przyłatał" - rozmiar otworu, przez który wkłada się butelkę jest dwukrotnie za duży - do poprawy:
3. Szafka nad mikrofalą i piekarnikiem. Podczas montażu okazało się, że... mamy jednak nie standardową mikrofalę i... front ma zły wymiar - powienien być krótszy. Pan meblarz zabrał front ze sobą, obciął mu dół (niwelując w ten sposób "mydełko" u dołu frontu) i przywiózł to coś do zamontowania. A ponieważ wyglądało to bardzo brzydko - front różnił się kształtem od innych - będzie nowy front - tym razem i z zachowanym "mydełkiem", i z odpowiednim wymiarem:
4. Między słupkiem z piekarnikiem i mikrofalą a ścianką z luksferami - jest miejsce na witrynkę. Na wizualizacji wygląda ona tak, jakby miała szerokość słupka - w wszystko gra! Wykonanie jednak wcale nas nie zadowoliło. Po pierwsze - witryna jest o połowę płytsza niż słupek i wysunięta do przodu, żeby fronty stanowiły jedną linię (to oznacza, że miedzy ścianą a witrynką jest dużo pustej, niewykorzystanej przestrzeni). Po drugie - drzwi witryny nie otwierają się na prawo - tylko na lewo - pan meblarz nie wiedział, jak to się mogło stać - witryna do poprawy, więc przeszklenie jeszcze nie jest zamontowane:
5. I największa kiszka - czyli nasz, a właściwie nie nasz, blat. Ten, który wybraliśmy miał być bardzo podobny do listwy widocznej na zdjęciu - a zamontowany - jak widać - jest o wiele ciemniejszy i taki jakiś za bardzo... rzucający się w oczy:
6. Ponadto jest wiele szczegółów, które na pierwszy rzut oka może nie są widoczne, ale my o nich wiemy i nie czujemy się z nimi komfortowo: jakieś odpryski, śruby, które przedostały się na wierzch, maskownica w kolorze białym z PCV przy barku - co nie stanowi ozdoby salonu (będzie zmienione na wenge - takie, jak na frontach), pęknięta obejma przy koszu cargo, krzywo wycięta dziura w maskownicy przy zmywarce (dodatkowo po montażu zmywarki panom zostało dużo "niepotrzebnych" wg nich części w tym uszczelki i metal chroniący spód blatu przed wilgocią, które są niezbędne), brak boku pomiędzy zmywarką a sąsiadującą z nią lodówką. Tutaj jeden z takich kwiatków:
7. Jeszcze jedno! Do poprawy jest też szafka pod umywalkę w łazience - obecnie szufladę można wyciągnąć jedynie do połowy. Jak chce się ją wysunąć dalej to... wypada z prowadnic i... leci prosto na nogi! Będzie to - oczywiście - poprawione.
Także - jak widzicie - kolorowo nie jest, ale muszę przyznać, że po tym, jak pan meblarz zapoznał się z ustaleniami zawartymi w umowie - wszystko przyjął na klatę i obiecał nanieść poprawki. Została spisana reklamacja, podstemplowana przez niego i podpisana przez nas i rzekomo 20-21 stycznia wszystko ma zostać poprawione tak, żeby było zgodnie z umową. Mam nadzieję, że tym razem termin zostanie dotrzymany.
Morał z tej historii jest jeden: UMOWY WARTO PODPISYWAĆ! Tylko nie chowajcie ich potem tak skutecznie, jak ja!