Ostatni wpis...
...tworzony na 18-metrowym metrażu naszego gniazdkaKażdy następny będzie już "nadawany" z Lapisa - instalacja internetowa już jest, więc długo od świata odcięta nie będę - tak mi się wydaje
Na ten wpis czekałam od wbicia pierwszej łopaty... A może nawet od wtedy, kiedy dotarł do nas projekt domu. W końcu jest! Towarzyszy mu wiele ambiwalentnych uczuć: od ekscytacji i szalonej, dzikiej radości - po zadumę i obawy, jak to teraz będzie? Czy damy radę? Zaraz jednak przychodzi opamiętanie: no bo kto, jak nie my, ma radę dawać, prawda?
Jeszcze kilka tygodni temu nie mogłam doczekać się przeprowadzki Ciasnota - dla której znalazłam swego czasu zamiennik pod tytułem "przytulność" - dawała mi się we znaki. Zwłaszcza po lecie, które - mimo, że deszczowe - spędzaliśmy głównie na działce, na budowie (bo wtedy to jeszcze budowa była). Tam mieliśmy przestrzeń, rozpiętość, ciszę i spokój - czuliśmy się wolni. Ale przyszła jesień ze wszystkimi swoimi kaprysami - Radek dalej działał w Lapisie, ale ja więcej czasu spędzałam w gniazdku. Czasami czułam się tu jak w klatce - wystarczyła jedna rzecz nieodłożona na swoje miejsce i już robił się bałagan; otwierałam szafkę nad kuchnią i jednocześnie myślałam sobie, że to taka trochę loteria - nigdy nie wiedziałam co mi na głowę z niej wypadnie: galaretka? budyń? przyprawa do mięsa mielonego? a może wykałaczki? I nie dlatego, że bałagan - tylko, że ciasno i napakowane w szafce po brzegi. Ileż to razy, podczas przygotowań do świąt czy innej większej imprezy nasz pokój (który był wielofunkcyjny, bo i jadalni, i garderoby, i gabinetu, i sypialni funkcję pełnił) zamieniał się w "przedłużenie" aneksu kuchennego! W końcu na blacie, który ma ok. 40 cm szerokości zbyt wiele zrobić się nie da. Pamiętam, że kilka razy udało mi się przygotować imprezę na 10 osób - wszyscy nawet mieli gdzie siedzieć i głodni od nas nie wyszli - na dwupalnikowej kuchni potrafiłam zrobić obiad z dwóch dań i deser przygotować, a w jednokomorowym zlewie zmyć miolion naczyń! Teraz się zastanawiam, jak wielkie musiało wtedy być moje samozaparcie? Pamiętam cyrki z zapchaną rurą, przez którą to stała woda w zlewie kuchennym i umywalce łazienkowej - to przepychanie za pomocą sprężyny ("prostuj", "kręć", "nie kręć"). Albo okno, które to kiedyś zimą nam zamarzło i mieliśmy lód na ramie, a innym znów razem postanowiło, że nie da się zamknąć. Mimo wszystko będę to mieszkanko i cztery spędzone w nim lata wspominać z sentymentem i wzruszeniem. Tu stawialiśmy pierwsze kroki w dorosłe, odpowiedzialne życie. Te cztery ściany były świadkiem wielu ważnych dla nas chwil, chociażby wtedy, gdy skonani, w sukni ślubnej i ślubnym garniturze, na bosaka, wróciliśmy po udanym weselu, żeby odsapnąć przed poprawinami. To tu zapadła decyzja o budowie domu, tutaj - ślęcząc przed komputerem przeglądaliśmy trylion stron z projektami, żeby wybrać ten jeden jedyny i pozwolić marzeniom na to, aby zaczęły się urzeczywistniać. Aż przyszedł ten dzień, kiedy marzenie się spełniło. To dziś! Dziś ostatnia noc w gniazdku - od jutra będziemy u siebie... Siedzę przed mointorem, stukam w klawiaturę... w łazience pralka pierze ostatnie tu pranie. Po prawej stronie, na ścianie, wisi opustoszała półka. Po lewej - pełne po brzegi stoją pudła przeprowadzkowe... Zaczynamy kolejny rozdział w swoim życiu...
Trzymajcie kciuki, żeby było nam w nowym domu równie dobrze, jak przez cztery minione lata w naszym przytulnym gniazdku!
Do poczytania wkrótce!!! :* :* :*