O tym, co też w banku spotkać Was może
Myślę, że temat ten zainteresuje tych z Was, którzy mają lub mają zamiar mieć kredyt na budowę domu. Od razu uprzedzam, że wpis będzie długi i pozbawiony zdjęć, ale tego wszystkiego nie da się opisać w dwóch słowach.
Zacznę od początku. Kredyt wzięliśmy latem ubiegłego roku. Jego warunki wskazywały na to, że wypłata kredytu odbędzie się w czterech transzach. Dwie pierwsze dostaliśmy od razu - przeznaczyliśmy je na budowę domu do SSO. Za pieniądze z trzeciej transzy zrobiliśmy wszystko od SSO do teraz. No i przyszła kolej na transzę czwartą, której wypłata zaplanowana była na marzec 2012. Stało się jednak tak, że prace poszły tak szybko, iż zmuszeni byliśmy wypłacić ją wcześniej. I tu zaczyna się cała opowieść o perypetiach bankowych z "fachowcem". To taki trochę śmiech przez łzy. Bo teraz to nas cała ta sytuacja śmieszy, ale - uwierzcie mi - jak tak siedzieliśmy bezczynnie w oddziale banku, w oczekiwaniu na informację lub poradę, to cholera mnie brała!
Gdy w ubiegłym roku podpisywaliśmy umowę kredytową, byliśmy pod wrażeniem Pani, która była naszym opiekunem z ramienia banku. Osoba niezwykle kompetentna, specjalistka w swojej dziedzinie, a przy tym bardzo serdeczna i życiowa. Relacja z nią była bardzo konkretna i poukładana, na zasadzie "pytanie-odpowiedź". Byliśmy mile zaskoczeni obsługą i niejeden raz ją chwaliliśmy. Aż tu niespodzianka: nasz opiekun zachodzi w ciążę, idzie na macierzyński, a na jego miejsce przychodzi nowa osoba na zastępstwo. I tak zaczyna się ta gorzka część przygody. Gdy Radek na wiosnę 2011 podpisywał dyspozycję wypłaty trzeciej transzy - pani A. jeszcze nie było (pewnie przechodziła przez sidła i pułapki rekrutacji). Wtedy zajął się nim i dopilnował wszelkich formalności kierownik placówki. Wszystko poszło sprawnie i szybko - cała procedura zajęła raptem kilka dni. Pani A. pojawiła się jakoś latem. Najpierw zadzwoniłam do banku, odebrała ona, czyli nasz nowy opiekun. Powiedziałam jej z czym dzwonię (pytałam o to, czy istnieje możliwość wcześniejszej wypłaty ostatniej transzy kredytu hipotecznego), ona na to, że jest nowa i nie wie, ale żebym podała jej numer, to ktoś się do mnie w tej sprawie odezwie. I rzeczywiście - po jakichś dwóch godzinach zadzwonił do mnie taki miły pan i powiedział, że istnieje taka możliwość, ale wiąże się to z koniecznością podpisania aneksu do zwartej umowy (koszt 200 PLN) oraz wcześniejszej oceny postępów prac budowlanych przez rzeczoznawcę. Ok - wszystko jasne. Cieszyliśmy się, że jest taka możliwość, bo to oznaczało dla nas tyle, że nie będzie przestoju do wiosny 2012, który związany byłby oczywiście z brakiem kasy. Super! 05 października pojechaliśmy do banku (od nas to prawie 80 km w jedną stronę), żeby od ręki załatwić sprawę. No i w końcu mieliśmy przyjemność osobiście poznać p. A. Siadamy, mówimy w jakim celu przyjechaliśmy (w sumie to wiedziała to już wcześniej, bo Radek do niej dzwonił) i... okazuje się, że ona nic nie wie! W naszej obecności dzwoni do siedziby banku, pyta jakie dokumenty powinna z nami podpisać, żeby uruchomić ostatnią (i teraz cytuję!!!) "no tę... no ostatnią... no tą... przy kredycie... yyy, takim dużym... yyy... na budowę domu... yyy! " No mówię Wam! Siedziliśmy przed nią jak zaczarowani! Pierwszy raz w życiu spotkałam się z takim zjawiskiem! Radek siedział i - jak sufler - w strategicznych momentach podrzucał właściwe kwestie typu "transza" czy "hipoteczny"! Po całej tej farsie p. A. z rozbrajającą szczerością, bez cienia zażenowania wyznała nam, że... ona nie ma wykształcenia związanego nawet w nikłym stopniu z bankowością! A my dalej nie potrafimy się z szoku otrząsnąć. Dobra! Potem przydarzyło się tak, że Radek zgubił gdzieś swój portfel, a wraz z nim - oczywiście - wszystkie karty bankowe. No i co? No i dawaj dzwonić do p. A., żeby wystawiła nam drugą kartę kredytową (płatności kartą kredytową to jeden z warunków obniżenia oprocentowania kredytu). Ona na to, że "nie ma problemu" , że wystawi duplikat. Po dwóch tygodniach od zgłoszenia - karty nadal nie ma! Huk! Radek już do niej nie dzwoni, bo - nauczony doświadczeniem - wie, że to nie ma sensu. Ona zazwyczaj jak odbiera to i tak nic konkretnego nie powie, mówi że się dowie i oddzwoni, potem nie dzwoni, więc dzwonimy my, tylko po to, żeby usłyszeć, że "ona się tą sprawą jeszcze nie zajęła, bo miała dużo pracy"! Krew człowieka zalewa!
Dobra! W końcu nadszedł moment, w którym to p.A. zadzwoniła, że nasz wniosek został rozpatrzony, decyzja banku jest pozytywna i możemy przyjechać podpisać aneks. Pytamy: "kiedy"? Ona mówi, że ..."nie wie", ale... "zadzwoni i poinformuje". To było w czwartek przed 01. listopada. Oczywiście pani nie oddzwania, więc dzwonimy my - w końcu udaje nam się ustalić, że mamy być u niej w środę, 02.11., do godz. 16:30. O 16:00 jesteśmy na miejscu, a ona zakoczona pyta: "Czemu tak wcześnie?" zapewniając jednocześnie, że wszystko jest na nasz przyjazd przygotowane. No! A potem zaczyna się komedia bez antraktu, którą opiszę Wam w punktach:
- Na wstępie p.A. szuka aneksu, który "miała pod ręką", ale który dostał nóg i już go nie ma! Dwadzieścia minut przeszukuje swoje biurko, potem robi to samo z biurkami kolegów - NIC!!! Aneksu brak! W ramach przeprosin chyba - częstuje nas wygrzebanymi z szuflady cukierkami.
- Po tym czasie wpada na genialny w swej prostocie pomysł, że szybciej jednak będzie wydrukować nowy aneks, bo tego, który miała przygotowany chyba nie znajdzie. Uwaga! NIE POTRAFI WYDRUKOWAĆ DOKUMENTU Z SYSTEMU!!!Niedowierzamy własnym oczom, ale Radek postanawia wybawić ją z opresji i jej pomóc z wydrukiem - hurrra! Sukces! Aneks się wydrukował, chociaż p. A. czekała na niego przy innej drukarce, a on wyszedł jeszcze na innej - ku jej zaskoczeniu.
- Dobra! Mamy aneks, czytamy go - wszystko ok. Pytamy, czy wcześniejsza wypłata ostatniej transzy zmienia również termin rozliczenia kredytu przed bankiem. Ona co? NIE WIE oczywiście!!! Dzwoni po oddziałach - nikt nie odbiera (pewnie wszyscy mają jej już po kokardy). W końcu doczytujemy, że nie wpływa - laska może odetchnąć z ulgą - jeden problem z głowy! Aneks zostaje podpisany.
- Co dalej? Dalej geniusz daje nam do podpisania dyspozycję wypłaty. Jesteśmy w ciężkim szoku, bo wcześniej mówiliśmy jej o tym, że przed dyspozycją była inspekcja. Wymieniamy z Radkiem spojrzenia i... składamy podpisy - w końcu ona jest tu fachowcem, tak? No to chyba wie, co robi. Taką mamy nadzieję.
- W końcu pada pytanie na temat karty kredytowej, której wciąż nie ma. Pani A. zapiera się, że ona zgłosiła gdzie trzeba prośbę o wydanie duplikatu karty. Radek mówi, że on karty kredytowej nie dostał, ale dostał kartę debetową, której nigdzie NIE ZAMAWIAŁ. Patrzę - mój Mąż krzyżuje ręce - w duchu myślę: "Laska zacznij działać, bo on jest u kresu wytrzymałości i zaraz eksploduje!" Cóż się okazało? Po kolejnym telefonie p. A. ustaliła, że NIEMOŻLIWE JEST wydanie DUPLIKATU karty kredytowej!!! Można wystawić nową, a starą zablokować!!! Natomiast p.A. nie umiała tego zrobić, więc w zamian za to... BEZ NASZEJ ZGODY I WIEDZY wystawiła KARTĘ DEBETOWĄ!!!
- Na pytanie - czy nieużywanie karty kredytowej przez okrągły miesiąc wpłynie na podwyższenie oprocentowania kredytu, p.A. odpowiada, że... "bank przymknie na to oko"!!! Potem - już na infolinii dowiedzieliśmy się, że musimy napisać w tym celu informację do banku o tym, że karta została zagubiona - bez tego bank "oka nie przymknie"!
- Na sam koniec p.A. dała popis przy zmianie danych adresowych - chcieliśmy zmienić adres do korespondencji. Ona tego systemowo zrobić nie potrafiła, więc znów trzeba było jej pomóc - tym razem ja wkroczyłam do akcji! Ma-sa-kra! Tylko tyle można powiedzieć!
No i co? Rozbawieni? Zaskoczeni? Podłamani? Takich mamy - Moi Drodzy - specjalistów!!! Ja na miejscu tej dziewczyny - spaliłabym się ze wstydu! A ona nic! Nawet raka nie spiekła! Jedyne co, to ciągle powtarzała "przepraszam" - aż mnie mdliło od tego!
Koniec końców był taki, że po kolejnych "x-nastu" telefonach, w których p.A. zapewniała nas, że wszystko jest w porządku i żadnych dokumentów do uruchomienia ostatniej transzy nie brakuje, przestaliśmy do niej dzwonić, a zaczęliśmy zasięgać informacji na infolinii banku. O dziwo - tutaj jej nazwisko było bardzo znane (widać nie tylko nas tak "profesjonalnie" obsługiwała). W ubiegły piatek zadzwonił do nas człowiek z siedziby banku informując, że przejmuje sprawę, przeprasza za niesubordynację koleżanki i zapewnia, że wypłata naszej transzy jest dla niego priorytetem. We wtorek był u nas rzeczoznawca (bo to całe oczekiwanie i zawieszenie w próżni spowodowane było właśnie przez to, że p.A. "zapomniała" o inspekcji!!!), porobił zdjęcia, wysłał protokół do banku, a już wczoraj - dokładnie jeden dzień po inspekcji i trzy tygodnie po podpisaniu aneksu - kasa wpłynęła na nasze konto. Jeszcze nie widziałam nikogo, kto tak bardzo jak my wczoraj, cieszyłby się z kredytu! Teraz prace znów nabiorą rozpędu, a to oznacza, że... przeprowadzka coraz bliżej!!!