Zaczyna być kolorowo!
Ale nie o tym teraz będzie! Najlepszy kąsek zostawię sobie na koniec! Teraz napiszę Wam, co też robiliśmy w naszym domku wczoraj. No ja wiem, wiem... niedziela, dzień święty święcić, ale... czas nas goni, więc niedzielne popołudnie spędziliśmy na buszowaniu w Lapisie. Najpierw zajęłam się poddaszem. Powymiatałam wszystkie kąty, a w sypialni z garderobą zrobiłam tymczasowy składzik rzeczy, których póki co nie potrzebujemy: wywiozłam pierwsze pudła z naszego gniazdka!!! Głównie buty, ale co tam! W gniazdku luźniej od razu się zrobiło! Wiecie, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Że pudła w gniazdku wydawały się gigantyczne - w Lapisie natomiast to... pudełeczka! Gdy już uporałam się z bałaganem na poddaszu - pod szczotkę poszedł parter. Dzielnie towarzyszył mi mój Kochany Małżonek - razem wdychaliśmy sobie tumany kurzu i pyłu, a jak już nie dawaliśmy rady oddychać - marzliśmy w przeciągu z pootwieranych okien. Teraz wszystko jest poukładane, pozamiatane, uporządkowane! Czekamy na pana, który będzie nam robił gładzie gipsowe w salonie.
Podczas tego sprzątania w kotłowni znalazłam myszkę - bidula nie miała nawet siły, żeby uciekać... Ja wiem - myszy to szkodniki i trzeba je tępić... Ale czy nie można by było bardziej humanitarnie??? Szkoda mi tego małego futrzaka - serce boli, że tak się męczyć musi... Już chyba lepiej, żeby się w pułapkę złapała - wtedy jakoś szybciej i w ogóle... Osz tam! Głupio to urządzone - myszy powinny wiedzieć, że do domu wchodzić nie można i już! Wtedy byłoby po kłopocie! Może jak już sobie kota przywieziemy (a mamy już jednego - oswojonego dzikusa (który na razie mieszka u mojej Siostry), o wdzięcznym imieniu Lusia. Lusia czeka z nami na przeprowadzkę do Lapisa), to myszy go poczują i będą nas omijać, co?
Na sam koniec - w ciepełku płynącym od kominka - przesadziłam sobie dwa kwiatki - Zamię wyhodowaną dla nas przez moją Mamę (tylko ta doniczka "cuś" mała - trzeba będzie jeszcze raz przesadzić - w większą):
...oraz nowy nabytek, który dostałam od mojej Siostry - jej się biedak nie spodobał - to go przygarnęłam - Rhoeo we własnej osobie!
W kotłowni - ustawione w rządku - stoi grunt do ścian - wkrótce rozpoczniemy wstęp do malowania w środku - a ja wciąż jeszcze nie wiem, jakie kolory wybrać!
No dobrze - teraz czas na naszą wisienkę na torcie - nasz Lapis nabrał kolorów! I teraz - nawet w pochmurny dzień - nie będzie wyglądał szaro i ponuro! W piątek wcale się na działkę nie wybierałam... Ale mój Mąż jednym zdjęciem popsuł mi plany - oto pierwszy kolorowy mazaj na naszym domu - i jak tu było nie jechać???
Po moim przyjeździe zastałam taki widok:
I nastąpiła konsternacja: wystający wykusz z oknami miał być pomalowany ciemniejszym kolorem - a tu kolory wszędzie takie same! Widząc moją minę i chcąc zapobiec ostrej rozmowie z chłopakami - Radek zapewnił mnie, że jak kolory doschną będzie widać różnicę. Okazało się, że jaśniejszy kolor już "doszedł" i ściemniał, ciemniejszy odcień natomiast został dopiero co naciągnięty i trzeba odczekać, żeby efekt był widoczny. W sobotę zapewnienia potwierdziły się w praktyce - sami spójrzcie:
Nam kolorowy Lapis podoba się bardzo, bardzo mocno! Kolor jest taki, że... w sumie nie wiadomo jak go określić - trochę żółty, trochę w ciepłych odcieniach beżu, trochę brzoskiwiowy... Wszystko zależy od tego, jak padają na niego promienie słońca i czy w ogóle padają! Już nie mogę się doczekać, kiedy wszystkie ściany nabiorą barw! Na pewno frontowa będzie naciągana kolorem najpóźniej - dopiero wtedy, kiedy przyjadą drzwi zewnętrzne - a to powinno nastąpić za jakieś dwa tygodnie. Na dzień wczorajszy lapisowe odzienie wierzchnie ma się tak:
Kolorowanie trwa! Wybieram się za chwilę, żeby ocenić dzisiejsze postępy. No i Bartek ma dziś przywieźć parapety wewnętrzne - może akurat uda mi się cyknąć parę świeżutkich fotek?
P.S. Do mieszkających w swoich domkach! Słuchajcie? Czy po każdym większym sprzątaniu bolą Was plecy i macie odciski na rękach??? Błagam! Powiedzcie, że potem już nie, że to tylko teraz tak, a potem sprząta się samo! Albo, że przynajmniej idzie się do tych dolegliwości przyzwyczaić! Bo dzi to czuję się, jakbym 101 lat miała! Co najmniej!
A tak naprawdę to... lubię się tak narobić i potem w każdym mięśniu czuć, że nie próżnowałam! Ot - takie dziwactwo! Niegroźne dla innych podobno!