Każdy ma swoje NEVER ENDING STORY...
...mam i ja! Bo chyba tak najwłaściwiej określić można "przygód ciąg dalszy" z meblarzem Kasiu Rysiowa - teraz nastąpi odpowiedź na Twoje jakże konkretne pytanie - dowiesz się "I co??????" W zasadzie odpowiedź jest dość krótka i brzmi... "niewiele".
Otóż pan meblarz pojawił się u nas w poniedziałek lub wtorek tydzień temu, zabrał szafki, które trzeba było poprawić, tzn. szafkę znad lodówki, słupek z butelczarką i witrynę. I muszę przyznać, że już w czwartek wszystko to nam odwiózł, wraz z MOIM - własnoręcznie i własnoocznie wybranym - blatem: delikatnym, subtelnym i jaśniutkim I NAWET boki szafy wiatrołapowej dojechały (to niiic, że po dwumiesięcznym opóźnieniu) - wyobraźcie sobie, że NAWET w takim kolorze, w jakim je pierwotnie wybrałam - tym razem pan meblarz, widać, umowę przeczytał Ciekawam, czy lacobel też dobry przywiezie, tzn. biały? Się okaże! Ale - no bo przecież jakieś ale musi być, nie? Butelczarka woła o pomstę do nieba! Po pierwsze - fronciki są za wysokie i zdaniem pana meblarza jak zrobi trzy miejsca na butelki to (i tu cytat): "co najwyżej Tymbarka sobie Pani tu położy! I to małego!", po drugie - fronciki zostały przesunięte, a to oznacza, że na boku korpusu widać już nie sześć zaślepek, a... dwa razy więcej! Oczek jak w sicie po prostu! W rozmowie telefonicznej powiedziałam panu meblarzowi, że ma coś tak wymyśleć, żeby miało to ręce i nogi, i żebym znów nie musiała się rozczarować. Coś mi tam tłumaczył, że coś zetnie, coś tam zrobi itp. Ale wiecie jak to jest - po przygodach z nim wolałam nic "nie ścinać", bez uprzedniego zobaczenia, jak to będzie wyglądało. Umówiłam się, że czekam na rysunek butelczarki po tym, jak już ją "zetnie", bo chcę zobaczyć jak to będzie "po" i dopiero zdecydować, czy tak chcę. Miałam dostać maila - nie dostałam... Natomiast butelczarka została jednak ścięta, tzn. (żeby tak obrazowo wyjaśnić) nie ma "dachu" na najwyższym poziomie i chyba brak jej jeszcze jednego, górnego właśnie - fronciku. Pan meblarz się porządził, ja z nim tego nie uzgodniłam ostatecznie, więc... butelczarka będzie poprawiana do skutku. Nie może być tu fuszerki, bo to jest element, który ma przyciągać wzrok, jest widoczna z salonu!!! Witrynka też do poprawy. Owszem - została pogłębiona i teraz ma głębokość taką samą jak słupek z piekarnikiem i mikrofalą, ale... pan meblarz nie zmienił kierunku otwierania się drzwi, które powinny otwierać się na prawo, a otwierają się nadal na lewo. Także tylko jedną szafkę udało mu się bezbłędnie poprawić - tzn. pogłębić szafkę nad lodówką. No i blat dowiózł właściwy - na tym sukcesy się kończą. Bo widzicie - umowę p. meblarz przeczytał, ale... chyba o protokole reklamacyjnym tym razem zapomniał... No cóż... Ja mam czas... Poczekam... A denerwować się już nie mam zamiaru, bo... zaczyna mnie to trochę śmieszyć - ot jakieś niestandardowe poczucie humoru mi się "załączyło"!
W każdym razie - to, co przyjechało - oczekuje na montaż. leżakując w garażu.
Nieszczęsna butelczarka i witryna. Generalnie ścięta góra mi nie przeszkadza... Grunt, żeby od frontu to wyglądało, a nie straszyło dziurami że hoho! Wkurza mnie natomiast ilość zaślepek po bokach! Wszystko to będzie widać!!! Witrynka stoi tu do góry nogami - jak stoi w ten sposób - to otwiera się na dobrą stronę... Ale szuflada ma być na dole - i wtedy jest klops
To ciemne - to boki szafy do wiatrołapu. Będzie im towarzyszył zdobnik z białego lacobela. A to jasne za tym ciemnym - to mój wytęskniony i wyczekany blat! Już nie mogę doczekać się montażu! Miał być w tym tygodniu, jutro nawet, ale... póki co p. meblarz nie dzwoni z zapowiedzią swojej wizyty...
No i zbliżenie na blat - prawda, że ładniejszy od poprzedniego? Lepiej będzie się komponował z frontami:
No dobrze - to tyle o meblach kuchennych. Wierzę, że w końcu nadejdzie taki moment, kiedy zakończymy trudną współpracę z p. meblarzem i będziemy mogli w pełni cieszyć się swoją kuchnią
Uwaga! Teraz będę chwalić! Bynajmniej nie "się", tylko mojego kochanego Męża. Bo ja też mam swojego Bohatera! Tyle, że nie Rysia, ale też na "R", bo Radka - może być, nie? No i ten mój Mąż Radek, to wiecie co zrobił??? Zamontował oświetlenie na parterze naszego domu!!! Tzn. jeszcze brakuje nam oświetlenia do wiatrołapu i do małego pokoiku, ale... zawsze to "bliżej niż dalej", jak mawia moja Mama I w bardziej cywilizowanych warunkach!
Tak prezentują się kryształki w łazience. Na suficie:
I nad lustrem:
Na żywo wyglądają naprawdę pięknie. Choć nie są duże - dają fajny efekt rozproszonego, ciepłego światła. Do tego te mieniące się w nim koraliki. Kinkiety nad lustrem odbijają się od jego tafli, więc efekt jest taki, że... mamy z nich dwa razy więcej światła. Jestem bardzo zadowolona z wyboru
W części dziennej parteru zawisły falowane żyrandole LEO w kolorystyce wenge+chrom. Ich kształt nawiązuje do fali na podłodze. Część wypoczynkową oświetlają cztery kolsze, jadalnianą - trzy, kuchnię - dwa, a komunikację - pojednynczy. Zastanawiamy się jeszcze jakie oświetlenie zakupić nad barek?
Korytarzyk przy schodach oświetla ciepłe światło ledów, które dostały takie oto oprawki:
A w sypialni - póki co - sufit ozdabia żyrandol, który kiedyś dostaliśmy od mojej Siostry - muszę przyznać, że idealnie komponuje się z kolorystyką mebli, więc na razie będzie sobie wisiał, chociaż po głowie już kołacze mi się pomysł, na nieco inne oświetlenie
Teraz czas na małe sprostowanie - na prośbę mojej Siostry Otóż swego czasu pisałam o nowym mieszkańcu naszego domu - o kotce Luśce - pamiętacie? Czas na sprostowanie, w którym to dużą rolę odegra moja Siostra właśnie. Jakiś czas temu, przeprowadziła się ona na wieś... A że dobre serce ma i żal jej było kotów, które - wychudzone, głodne, chore i dzikie błąkały się po okolicy, zaczęła je dokarmiać tym, co zostawało po obiedzie. Wśród tej watachy była właśnie Luśka, która - jako jedna z niewielu, zaufała człowiekowi. Najpierw czekała, aż Siostra stanie w bezpiecznej odległości od miski z jedzeniem. Potem dawała się głaskać, ale tylko wtedy, gdy jadła... Później przestała być taka płochliwa - nie dość, że siedziała na podwórku jak u siebie, to jeszcze dostawała najlepsze kąski i była głaskana ile wlezie. Siostra nie mogła jej zabrać do siebie, bo miała już jedną kotkę, a jej Lotka i moja Lusia - niekoniecznie się polubiły, niestety. Wiosnę, lato i jesień - Lusia spędzała na kocyku na tarasie. Mrozy zaś - we wiatrołapie u Siostry. Jeszcze rok temu Lusieńka była taka chuda, że... przedstawiała sobą widok największej nędzy i ropaczy Raz, dwa razy do roku miała oczywiście kocięta, z których szanse na przeżycie miało niewiele. Jak się na nią patrzyło to uwierzcie - łzy w oczach stawały. Ubłagałam Męża, żebyśmy ją wzieli do siebie po przeprowadzce do Lapisa. Na szczęście się zgodził - widać ta kupka futrzanego nieszczęścia skradła i Jego serce. I tak oto Lusia zaczęła swoje nowe, lepsze życie. Najpierw zajęła się nią moja Siostra - podpasła chudzinkę, wyleczyła z choróbska i przezimowała aż do grudnia, kiedy to Lusia - w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia przyjechała z nami do swojego nowego domu. Po drodze - ze strachu zapewne - kicia płakała rozpaczliwie i - po ucieczce z transportera dla kotów - podrapała nogi Radkowi. Przez kilka pierwszych dni siedziała tylko i wyłącznie w pokoju, który potem przekształcił się w naszą sypialnię. Później zaczęła zwiedzać resztę domu, sprawdzać, gdzie może wejść i na ile sobie pozwolić. Odkąd odkryła podłogówkę w salonie - nie chce z niego wychodzić Szuka najcieplejszego miejsca na podłodze i wygodnie się na niej wyciąga. Nie boi się już tego, co wcześniej przyprawiało ją o panikę. Wie, że szczotka do zamiatania nie służy do bicia koteczków, że nogi Radka nie kopią, że jak ktoś się do niej schyla, to nie po to, żeby złapać za ogon i podnieść do góry. Zawsze może liczyć na jakiś dobry kąsek. Gdy widzi, że robię coś w kuchni, siada przy moich nogach i cichutko miauczy na znak, że chętnie coś zje. Obecnie śpi na leżaku, który specjalnie dla niej Radek zniósł z góry i przykrył kocem. Na łóżka nie wchodzi - no chyba, że tylko po to, żeby ogrzać mi nogi podczas drzemki - taki mały, prywatny, mruczący grzejnik Jeśli chodzi o mruczenie właśnie - to wystarczy się do niej odezwać i już zaczyna się "murmurando". Wieczorami siadamy na podłodze, a kiciusia siada pomiędzy nami, bo wie, że znajdą się tu cztery ręce, który wygłaszczą ją po grzbiecie i podrapią za uszami. Pewnego razu zaskoczyła nas tym, że położyła się na plecach i odsłoniła do głaskania cały brzuch! W mądrej książce o kotach przeczytałam potem, że takie zachowanie u kota wskazuje na to, że darzy nas maksymalnym zaufaniem. Do tego jest to kot, który.... nie wie do czego ma pazury - ani razu nie zdarzyło się, żeby nas nimi potraktowała (oprócz incydentu w samochodzie, ale to ma swoje uzasadnienie). O takim kocie właśnie: nie psocącym, mruczącym i inteligentnym, marzyliśmy! Kolejne marzenie spełnione! To nic, że ma oberwane uszy - dla nas jest i będzie najpiękniejszą kicią na świecie!
Tyle o zwierzęciu udomowionym. A oprócz niego mam okazję poobserwować te naprawdę dzikie. Tydzień temu, tuż za naszą działką, przechadzały się dwie cudnej urody sarny, w ubiegłą niedzielę były jeszcze bliżej i aż cztery, ale zanim zdążyłam odpalić aparat - coś je spłoszyło i uciekły w podskokach:
A dziś odwiedziły mnie trzy bażanty - kolorowe, więc... to były samce. Czujne są jak nie wiem! Jak tylko otworzyłam okno, żeby zrobić im zdjęcie - odleciały z krzykiem i został tylko jeden:
Na dziś to tyle Pewnie zamęczyłam Was tym wpisem, ale... tak długo mnie nie było, że nie mogłam teraz niczego pominąć. Obiecuję, że teraz postaram się być bardziej na bieżąco