Poweekendowo :)
Oj działo się u nas w weekend, działo! Już nie pamiętam, kiedy ostatnio w weekend mieliśmy w Lapisie i dookoła niego tyle zamieszania! Wszystko zaczęło się od piątkowego popołudnia, więc śpieszę donieść, że w naszym salonie miała miejsce pierwsza imprezka! Co prawda przy starym stole (ale odpowiednio zastawionym) i na leżakach ogrodowych, ale za to przy wesoło tańczącym w kominku ogniu!
W sobotę na naszym podwórku zabrakło miejsca dla samochodów - tak, jak kiedyś u Szyszuni
Dużo działo się zarówno w środku, jak i na zewnątrz
Nasza kuchnia ma już kafle na ścianie - niestety zdjęcia nie oddają prawdziwej kolorystyki. Na żywo kafle mają beżowo-piaskowy odcień - tu wyglądają, jakby były szare... Ale przyrzekam - naprawdę nie są
Pod oknami w pokojach bez ogrzewania podłogowego zawisły kaloryfery!
Zakupiliśmy wełnę do ocieplenia poddasza oraz parapety zewnętrzne w kolorze brązowym:
W pokoju dziedzica czeka na swój czas sprzęt do kuchni - zamówienie, dostawa - wszystko bezkolizyjnie!
Co jeszcze w środku??? Pewnien gość, którego na blogu już dawno, dawno nie było... Tutaj - podczas naocznego oceniania kafelków w kibelku - mój Tata we własnej osobie!
Tyle w środku! A co na zewnątrz? A na zewnątrz też dzieje się dużo! Zawisły nasze drewniane ozdoby - nad wejściem do domu...
... oraz nad tarasem
Teraz trzeba będzie nasze drewienko potraktować drewnochronem i nadać mu piękny orzechowy odcień.
W niedzielę mieliśmy niemiłą niespodziankę - otóż od ognia w kozie zajął nam się garaż! Na szczęście Radek był na działce i jak już spostrzegł co się dzieje - szybko zaczął gasić płomienie i ratować sytuację Koniec końców był taki, że koza stoi teraz w bezpiecznej odległości, a blacha z boku garażu została wymieniona na nową (no! To może za dużo powiedziane - na całą - nie na nową - to bliższe prawdy będzie)... Ufff... Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby Radek nie zauważył co i jak!
Wczoraj rozpoczęły się prace dekarskie! Oj! Przez tegoroczne, letnie deszcze, długo nam przyszło na nie czekać! W poniedziałkowe popołudnie czekał na nas taki oto widok:
Nasze gniazdko już chyba nie chce żebyśmy w nim mieszkali - jakoś wszystko tu zaczyna się dziwnym trafem psuć... po raz enty zatkała nam się rura przy zlewozmywaku i umywalce w łazience - te wszystkie "krety"-"niekrety" można sobie w nos wsadzić - w tym przypadku nie działają Dlatego dziś czeka nas "mega-przyjemna" robota - przepychanie zatoru sprężyną Jak ja tego nienawidzę!!! Wrrrr!!! Przełącznik kranu na prysznic nad wanną też odmawia współpracy - nie chce się wyciagać, a jak już go siłą przekonam, żeby jednak chciał, to po chwili sam z siebie opada - i znów woda leci kranem, a nie słuchawką. A do tego jeszcze suszarka rozstawiana się zbiesiła i się "rozjechała". Ponadto ciągle się o coś potykam, coś mi wypada i non stop czegoś szukam - jak ja mam dosyć tej ciasnoty, mówię Wam!!! Ale już niedługo, już nie długo! Wczoraj zaświtał mi w głowie plan, że jak tylko założymy drzwi zewnętrzne zaczynam przytaszczać kartony ze sklepów, pakować to, czego w najbliższych dwóch miesiącach używać nie zamierzam i wywozić do Lapiska! A co! W gniazdku zrobi się luźniej - a część przeprowadzki będzie już za nami!
Aha! I jeszcze jedno Wam powiem! Blogowica to straszna choroba jednak jest! Czy Wy wiecie, jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy nie mogłam dziś zalogować się do systemu w pracy??? No olbrzymie po prostu!!! Dopóki nie kapnęłam się, że zamiast służbowego loginu i hasła - z uporem maniaka - klepałam login i hasło do bloga!
Buziaki dla wszystkich dotkniętych blogowicą od dawna i tych, którzy dopiero bakcyla połknęli!
P.S. Jeśli sprężyna i rura mnie nie pokonają i zdążę dziś podjechać na działkę - to jeszcze wieczorem postaram się wrócić ze świeżymi fotkami!