12.07.2011 - posadzki zalane! :D
Obiecuję, że to będzie już ostatni dziś wpis. W dniu wczorajszym zalaliśmy posadzki w naszym domu! Ekipa stawiła się o godzinie ósmej i od razu przystąpiła do pracy. Tajemnicą lasu pozostaje ile tak naprawdę ekipa liczyła ludzi: ja twierdzę, że trzech, sąsiadka, że czterech, a mój mąż naliczył pięciu chłopa, przy czym każde z nas utrzymuje, że to on ma świętą rację. Posadzkarze to młody, zgrany, pracowity zespół mężczyzn w ilości trudnej do określenie (bo stale się przemieszczający i nie do zatrzymania razem w jednym miejscu), lubiący głośno słuchać różnego rodzaju muzyki (od disco-polo, poprzez techno, po rocka włącznie - zdążyłam się zorientować, bo ciągle coś im grało). Zabawili u nas dość długo - pracę zakończyli tuż przed 23:00. Ja byłam święcie przekonana, że spędzą u nas trzy dni, no - dwa to na banki! A oni rękawy zakasali, uśmiechnęli się i powiedzieli, że będą dziś i tylko dziś, bo jutro to już nowa robota na nich czeka! Przyjechałam na działkę chwilę po 09:00 - szybka lustracja budowy wykazała co następuje:
- palety z cementem
- kupę piachu
- maszynerię posadzkarską
- poziomicę laserową i odpływy do garażu i kotłowni
- odgłosy z poddasza wskazujące na to, że styropian się tam właśnie układa - zdjęć niestety brak
Gdy jedni pracowali - inni siedzieli sobie w bagażniku: więksi wykonywali milion rozmów telefonicznych, mniejsi obserwowali zwyczaje ślimaka
Tuż przed moim odjazdem z działki załapałam się jeszcze na dostawę cementu:
Konieczność wyjazdu z działki wiąże się z pewnym przykrym wydarzeniem - mój Tata leży w szpitalu. Zawiozłam go do niego w sobotę i już tam został. Kłopoty z sercem. Dobre strony tego pobytu są takie, że będzie miał zrobione kompleksowe badania. Na szczęście dziś już wychodzi do domu - czekam na telefon potwierdzający tę decyzję i szybciutko po niego jadę Jedno jest pewne - Tata może zapomnieć o jakimkolwiek wysiłku. Teraz będzie przyjeżdżał na działkę wyłącznie w celach rekreacyjnych! A jak nie będzie nas słuchał i z uporem - tak jak do tej pory - brał się do roboty, to przyrzekłam mu ogrodzić działkę, zabrać klucze od furtki i zakupić psa wielkości słonia, który zostanie wyszkolony w zakresie nie wpuszczaniaTaty na posesję bez naszej obecności. Oczywiście, to taki żart. Pewne jest jednak to, że Tata ma na siebie uważać i już! Po powrocie ze szpitala zastałam co następuje:
- głośne dźwięki dochodzące z radia - tym razem prym wiodła piosenka "Moja mała blondyneczko". Gdy panowie zorientowali się, że stoję tuż obok nich, jeden drugiego trącił łokciem i mówi: "Idź to wyłącz, to kaszana przecież" Na to ja do nich, że jak im się dobrze przy tym pracuje, to niech sobie nie żałują, mnie tam skoczne dźwięki nie przekszkadzają. Na to oni, że i tak nie będzie słychać, bo maszynę włączają. No to im powiedziałam, że nie szkodzi - to, czego nie dosłyszę - sama sobie dośpiewam. Bo z tym disco polo to wiecie jak jest: niby nikt nie słucha, a przy okazji wesel okazuje się, że słowa piosenek każdy ma na pamięć wystukane, nie?
- pana hydraulika przy pracy - montującego odpływ w garażu
- styropian rozłożony w pokojach na dole - próbowałam wejść na górę, bo tam już wylane było, ale kawałki spadającego na schody podczas wyrównywania poziomu cementu, skutecznie mnie od tego pomysłu odwiodły
- maszynę-plujkę stojącą w wiatrołapie, która podczas mojego obchodu po domu zaczęła pluć cementem na tyle przekonująco, że zmusiła mnie do wyjścia na zewnątrz:
Podczas gdy maszyna stojąca na dworze warczała, węże łączące ją z plujką wiły się po podwórku w rytm jakiegoś dziwnego tańca-poplątańca, a plujka robiła to, co umie najlepiej, czyli pluła, ja postanowiłam uciszyć moje prywatne kiszki od jakiejś godziny marsza grające i przygotowałam sobie małe co-nieco. Zdjęcie z cyklu "z życia zaangażowanego inwestora"
Maszyna dalej pracowała, piachu ubywało, śmieci przybywało, a posadzki się rozgarniały i docierały
W tym czasie my i nasza mała Sąsiadka wybraliśmy się na spacer. Wujek zrywał dla Marysi maki:
Ciocia natomiast pokazywała, jak wygląda gąsiennica
Wieczorem nasze posadzki wyglądały coraz lepiej:
Ekipa pracowała nawet po zmroku:
To było niestety ostatnie zdjęcie, jakie udało mi się pstryknąć zanim padła mi złośliwa bateria z aparatu Dziś mam nadzieję na pierwszy spacer po naszych posadzkach - chyba już będzie można, prawa?