Nadrabiam zaległości! :)
Kochani! Ostatnio mam wrażenie, że doba ma mniej niż 24 godziny. Duuużooo mniej! Jeżdżę teraz do pracy na 06:00-06:30 - po to, żeby być wcześniej w domu, a raczej na działce (wcześniej jeździłam do pracy na 08:00), a to oznacza, że pobudkę mam już o 04:30. Dzieje się obecnie tak dużo, że nie chcę po prostu nic uronić. I ja - "sowa", która późno się kładzie i późno wstaje - przerobiłam się na "rannego ptaszka"! Nigdy nie miałam nawet cienia podejrzeń, że mi się to uda - a tu proszę! Chcieć to móc! No dobrze - teraz czas na nowinki natury budowlanej.
Obecnie na naszej budowie działają trzy ekipy: murarzy (sztuk 2), tynkarzy (sztuk 2) i ludzi od dachu (sztuk 2 - UWAGA! Małżeństwo!!! Śmigają po dachu jak koty! Mówię Wam! Ja to bym chyba w gacie... a zresztą, co ja Wam tu będę o moich fobiach opowiadać!). Skutek tego jest taki, że na poddaszu mamy już prawie skończone ścianki działowe, a dziś zaczęła powstawać moja ścianka przeznaczona na luksfery...
Właśnie zadzwonił Radek, lecimy na działkę! Zajrzę wieczorkiem i dokończę wpis. Będzie o tym, co już zostało zrobione i o tym, co udało mi się kupić, a nawet o pewnym niespodziewanym prezencie!
Buziaki!!!
--------------------------------------------------------------------------
Come back!
Jestem, jestem! Przerażona wizją gniewu ze strony Szyszuni i zejściem Joasi Magnoliowej - przybywam oto z kontynuacją dzisiejszego wpisu! No to lecimy:
SOBOTA
Chwilę po schwytaniu, obfotografowaniu i wypuszczeniu na wolność naszej sójki, Radek zadzwonił do mnie z informacją, że mamy ludzi do kładzenia papy - wspomniane wyżej małżeństwo właśnie. Pracę zaczęli od razu. Na naszym placu boju pojawia się pierwszy "dywan". Co prawda nie jest czerwony, ale oznacza, że prace posuwają się do przodu:
Kiedy mili państwo uwijali się na dachu, ja spokojnie wysiewałam swoją lawendę. Na razie marznie sobie ona na stole w salonie (bo w lodówce, która jest równie mikroskopijna jak nasze gniazdko, nie mam na nią miejsca). Postoi tak miesiąc, ziarenka się rozpulchnią, potem zrobi się cieplej i wyrosną mi pierwsze małe lawendki! Przynajmniej taką mam nadzieję - w końcu nie na darmo pieszczotliwie gadam do paletki z ziemią, piaskiem i nasionkami, prawda?
A pamiętacie jak mówiłam, że straszę moją wisienkę? Szeptałam jej, że jak na wiosnę nie będzie miała pączków to ją w kozie spalę! I wiecie co? Chyba się przestraszyła, bo pączki ma! O! Takie!
Mam pewne podejrzenia, że monologi kierowane do wiśni podsłuchiwała dzika róża, bo i ona w końcu postanowiła się "bujnąć". Mama miała rację: do roślin trzeba gadać!
Ale wracając do sobotnich poczynań: rozpoczęliśmy akcję "Rodzinne zrywanie folii ochronnej z okien gwarancją braku niepotrzebnego skrobania ram i nerwów z tym związanych" Pomagali wszyscy: i ci duzi, i ci mali Radochy było całe mnóstwo!
Najdejszla wiekopomna chwila: pierwsze otwarcie okna tarasowego:
A potem dalej sobie ściągaliśmy:
NIEDZIELA:
W niedzielę nastąpiło coś bardzo miłego. Od pewnego czasu szukałam starej ocynowanej konewki. Wymyśliłam sobie bowiem, że dam jej drugie życie: oczyszczę, pomaluję, ozdobię a kiedyś postawię na tarasie, jako urokliwą i pełną wdzięku ozdobę. Szukałam i szukałam - nigdzie nie mogłam takiego klamota znaleźć. Przypadek sprawił, że będąc u naszych Przyjaciół wyjrzałam przez okno, a tam... zaniedbany ogródek działkowy, a w nim, wśród rupieci - obiekt moich westchnień! Zapytałam pana domu, czy nie wie, czyj jest ten ogródek i czy aby na pewno jego właścicielowi potrzebna jest ta konewka. Niestety tej nie udało mi się wysępić, ale w niedzielę nasi Przyjaciele odwiedzili nasze ranczo i wiecie, co mi przywieźli??? KONEWKĘ! Dokładnie taką, o jakiej marzyłam! I obiecali, że postarają się jeszcze o balię do kompletu (w niej chciałabym zasadzić kiedyś mieszankę ziół wszelakich). Dziękowałam im bardzo! Śmiali się, że pierwszy raz widzą kogoś, kto tak cieszy się na widok starego złomka!
PONIEDZIAŁEK:
Przyniósł nowe zmiany w naszym domku - garaż doczekał się rozpoczęcia prac tynkarskich i choć do Lanego Poniedziałku jeszcze trochę - to pierwsze pomieszczenie w naszym Lapisie zostało solidnie ochlapane i wyglądało tak:
Tata narobił nam w domu trochę bałaganu - usłał nam podłogę ścinkami z pianki montażowej. A to oznacza, że zrobił porządek z oknami - zerwał folię, której my nie zdążyliśmy zerwać i skroił piankę. Teraz podłoga wygląda tak:
A okienka tak:
Moje przemyślenia z poniedziałku były takie: nie mam nałogów. Nie piję, nie palę - nie wydaję więc kasy ani napapierosy, ani na alkohol, a co za tym idzie - mogę je wydać na coś innego. Jak pomyślałam tak też zrobiłam i drogą kupna w handlu detalicznym nabyłam takie oto skrzyneczki z doniczkami ceramicznymi, sztuk trzy, przeznaczone albo na wrzosy, albo na jakieś ziółka:
ŚRODA:
Nasz dach wygląda sobie tak:
Widać, że "Małżeństwo od papy" nie próżnuje! Jeśli jutro pogoda dopisze - powinniśmy ogłosić finisz!
Tatko dalej dłubał przy okienkach - zamurował dziury pod nimi:
Po raz enty powtórzę: TO OLBRZYMIE SZCZĘŚCIE I OGROMNY ZASZCZYT BYĆ CÓRKĄ TAKIEGO TATY!!!
Aha! Ja też mam swoje autorskie "Między kuchnią a salonem"! Uwaga! Czas na naszą ściankę na luksfery, a raczej na jej zaczątek:
Ściankę stawia murarz, ale docinać łuki i obsadzać w niej luksferki będziemy sami!
W międzyczasie ciocia (czyli ja) i Marysia spacerowałyśmy sobie. Podziwiałyśmy mech na sąsiedniej działce ("Ooooo! Mek!!!"):
I urządzałyśmy piesze wycieczki po schodach!
Ufff! Wyszedł z tego niezły elaborat, zatem wszystkim, którzy dotarli aż do tego zdania - dziekuję za uwagę i polecam się na przyszłość!