Jeszcze trochę o schodach.
Pamiętacie, jak nasz majster skiepścił nam schody? Zrobił nam trzy zabiegi, zamiast dwóch, tak jak chcieliśmy. Do tego szalunek w tym miejscu był tak wysoko podniesiony, że po jego zalaniu zbrojenie wystawałoby ponad beton. Tak to wyglądało:
Po naszej interwencji, po kolejnym wyjaśnieniu jak chcieliśmy, żeby to wyglądało, po sapaniu, drapaniu się po głowie naszego majstra i powtarzanym przez niego niczym mantra: "Nie da rady inaczej", Radek wziął kartkę papieru i którąś z niedziel poświęcił na udowodnienie mu, że jednak się da - wystarczy tylko opuścić szalunek. Ponadto uparliśmy się, żeby zbrojenie było ułożone w tym miejscu w kratownicę, a nie tak, jak widać powyżej. Wszystko to działo się w grudniu, ale niestety wtedy nie miałam czasu, żeby zrobić wpis na blogu. Skutek jest taki, że oczywiście "się dało" - ku niezadowoleniu majstra konieczne było poprawianie prawie całego szalunku, ale efekt jest taki, jaki powinien być od początku - wystarczyło nas posłuchać i od początku zrobić tak, jak mówiliśmy. Mamy dwa zabiegi, które wyglądają tak:
Na poniższej fotce widać, jak dużo dla uzyskanego efektu trzeba było opuścić szalunek:
A teraz kilka fotek naszych schodowych szalunków. Przez te wszystkie poprawki nie zdążyliśmy zalać ich przed mrozami
A teraz (tylko się nie śmiejcie) moja wizualizacja spiżarki pod schodami - a raczej radosna twórczość zabudowy ścian, które mają ją wyznaczać i drzwi, które będą do niej prowadzić. Na mój babski rozum: mniej więcej tak powinno to wyglądać
Trochę to koślawe, ale "coś tam" widać I schody widziane "od góry" (tak, tak wdrapałam się na szalunek, kilka razy straciłam równowagę, bo ściany oblodzone i łatwo stracić "przyczepność", ale spokojnie - nie trzeba było mnie zbierać z ziemi. Na szczęście! )
I lodowa "ozdoba" ścian